poniedziałek, 28 grudnia 2015

Pierwsze zajęcia...

Na samym początku chciałam wszystkich przeprosić. Wiem post miał być wczoraj, ale niestety nie wyrobiłam się gdyż moja odporność miała inne plany i postanowiła zachorować ;(
Post dodaje późno, wiem jestem okropna ale po prostu nie ma siły dosłownie na nic.
Cóż mam nadzieje że nie jest tak źle z moją weną i zapraszam :)


>Perspektywa Alice<


W pewnym momencie straciłam poczucie czasu. Tak dobrze bawiłam się z Kaliną i Percym. Czułam się jakbym znała ich od zawsze. Z tego co zrozumiałam Percy ma dziewczynę - Annabeth. W sumie trochę zazdrościłam Annabeth, ale nie było to nic "takiego". Lubiłam Percy'ego, ale nie w takim sensie. Wracając. Oczywiście po 5 minutach tarzania się ze śmiechu i kolejnych 5 minutach prób opanowania się, trzeba było powrócić do rzeczywistości.
- Cóż dziewczyny miło było, ale ja muszę się zbierać na szermierkę. - odparł Percy ocierając łzy śmiechu z oczu. 
- Całkowicie zapomniałam! - wykrzyknęłam - Ja też mam szermierkę.
- Super! Przynajmniej nie będę wracał sam. - powiedział Percy wstając z trawnika.
- Też pójdę z wami. Nie będę tutaj ciągle siedzieć i się zamartwiać. - dopowiedziała Kalina. Percy podał jej rękę i pomógł wstać. Ja (jak zwykle) wstałam o własnych siłach, co mi nie przeszkadzało. Otrzepaliśmy się z pyłu i trawy, chociaż mimo to nasze koszulki obozowe były pokryte zielonymi plamami. 
- To co? Idziemy? - pokiwałyśmy z Kalina głowami i ruszyłyśmy za Percym przez las. Po drodze dalej rozmawialiśmy i opowiadaliśmy żarty. Co jakiś czas przed oczami przemknęła nam jakaś nimfa lub driada. Niektóre puszczały zalotne oczka do Perciego, ale on to po prostu ignorował. Po jakichś 10 minutach Kalina odłączyła się od nas i ruszyła w stronę domków. Czułam się trochę dziwnie idąc sam na sam z Percym, ale po chwili przyzwyczaiłam się. Dalej rozmawialiśmy, dzięki czemu dowiedziałam się nieco więcej na temat jego dziewczyny Annabeth. Była córką Ateny i poznali się w wieku 12 lat. Opowiedział mi też trochę o Luke'u (biedny chłopak) i Thalii, siostrze Jasona. Po około 10 minutach doszliśmy do areny. Było tam już paru innych szermierzy. 4 chłopców i jedna dziewczyna. Wszyscy wyglądali na lekko zdenerwowanych więc zapewne też przybyli do obozu nie dawno.
- Dobra, słuchajcie mnie wszyscy. - powiedział Percy i podniósł rękę - Jestem Percy, będę prowadził wasze pierwsze zajęcia z szermierki. Weźcie z tamtej skrzyni miecze, spokojnie nie są z niebiańskiego spiżu lub cesarskiego złota wiec nawet gdy się zranicie, nic się wam nie poważnego nie stanie. Widzę, że większość z was posiada własne bronie więc proszę odłóżcie je. Nie będą wam dzisiaj potrzebne. - wszyscy herosi ruszyli w stronę skrzyni. Ruszyłam za nimi. 
- Hej... - usłyszałam cichy głos za sobą. Odwróciłam się. Za mną stała drobna dziewczyna o czarnych, myszowatych włosach. Miała oczy w kolorze kawy, przez co wyglądała na prawdę uroczo. Jedynie blizna przecinająca jej twarz od policzka aż do brody wyglądała na prawdę okropnie. Była bardzo widoczna, lecz dziewczyna nie próbowała jej nawet ukryć.
- Cześć. - odparłam i mimo woli uśmiechnęłam się.
- Jestem Marianna, ale możesz mi mówić Marie. Wszyscy i tak mnie tak nazywają. - stwierdziła i opuściła głowę. Lecz po chwili znów patrzyła mi w oczy. - Czy zechciałabyś może trenować ze mną na tych ćwiczeniach? Bo... nie ma żadnej innej dziewczyny i...
- Nie ma sprawy. Jestem Alice. - podałam jej rękę, ona natomiast po chwili wahania także podała mi swoją. Dziewczyna uśmiechnęła się, co wyglądało równie słodko, jak i przerażająco przez jej bliznę.Odwzajemniłam uśmiech.
- Dzięki. - odparła i wzięła miecz ze skrzyni. Za mną rozległ się głos Percy,ego. 
- Dobra, wszyscy mają miecze? Ustawcie się w szeregu przede mną. - na prędko wzięłam pierwszy lepszy miecz i podbiegłam do szeregu.



Hej herosi!
Jak tam święta? :)
Jeszcze raz bardzo przepraszam za opóźnienie i przerwę, 
Niestety jestem chora i po prostu czasem mam momenty gdy nie mam siły na nic.
Ale post jest! Trochę późno i trochę krótko, ale co tam :P
Komentujcie i zgłaszajcie błędy.
Chorująca AgiX

wtorek, 22 grudnia 2015

Percy...

>Perspektywa Kaliny<


-Długo tam tak sterczysz? - zapytałam mierząc Percy'ego wzrokiem. Stał oparty o drzewo z rękami skrzyżowanymi na piersi. Miał na sobie obozową koszulkę i sportowe spodenki do kolan. Na jego twarzy pojawił się uśmiech. Podszedł do mnie i usiadł po mojej lewej.
- Niee... Tylko jakieś 15 minut. - szturchnęłam go w ramie a on odpowiedział radosne "Auć". Odkąd pojawiłam się w Obozie, Percy był dla mnie bardzo bliski. Nie w takim stylu jak Percy i Annabeth. Był kimś znacznie bliższym. Był moim starszym bratem, chociaż w ogóle nie byliśmy spokrewnieni. Po za nim tak naprawdę nie miałam nikogo. Całe życie spędzone w domu dziecka nie było radosnym wspomnieniem. Osiem miesięcy temu zwiałam i oczywiście zostałam zaatakowana przez dyrektorkę, która okazała się być erynią. Zginęłabym gdyby nie pojawił się Percy. Zaprowadził mnie do Obozu i tak oto jestem tu aż do dzisiaj. Przez długi czas wszyscy myśleli, że jestem córką Posejdona. Dobre kontakty z Percym, miłość do morza i oceanu oraz moje nazwisko, którego serdecznie nienawidzę. Marin - co po łacinie oznacza morską roślinę. Okazałam się jednak córką Demeter, przez co nie stałam się kolejnym, wielkim dzieckiem Wielkiej Trójki. Stałam się kolejną, mało znaną dziewczyną z domku nr 4. Jedyne co mnie wyróżniało z tłumu, to to, że rośliny które wyczaruje nie są "normalne". Zawsze są lekko zdeformowana, lub ogólnie wyglądają jakby przeszły przez solidne promieniowanie.
- Alice, oto przedstawiam ci Perseusza Glonomóżdżka I. Tego samego, który uratował tyłek olimpijczykom co najmniej 2 razy oraz PWWMS. - Percy wypiął dumnie pierś, lecz po chwili duma zeszła z jego twarzy.
- Chwila moment co to jest PWWMS?
- Pan Wszystkich, Wrednych, Morskich Stworzeń.
- HEJ!! - zawołał i tym razem to on dał mi kuksańca w bok. Wszyscy zaczęliśmy się śmiać. Alice też się śmiała.
- Miło mi cię poznać. - odparła dziewczyna. Percy spojrzał na nią krytycznym wzrokiem.
- Ja już cię znam... - dziewczyna zrobiła zdziwioną minę.
- Doprawdy? - zapytała
- A owszem, dzisiaj rano potrąciłaś mnie i moją dziewczynę Annabeth. Następnie lecieliśmy za tobą przez prawie cały las, tylko po to by potem spotkać cię w Wielkim Domu. - oczy dziewczyny rozbłysły.
- Ahaaaa... Już cię pamiętam. - odparła i uśmiechnęła się serdecznie.
- Zapewne wciąż nie uznana tak?
- Niestety, ale masz rację...- odparła dziewczyna i jej wyraz twarzy posmutniał. Widać, że martwiła się kto jest jej boskim rodzicem.
- No co ty! Bycie nieuznanym jest super! - spojrzałam dziwacznie na Percy'ego. Przecież on też wiedział jakie to ciężkie dla nieuznanego. Bycie kolejnym trybikiem, który nie ma swojego miejsca. Boże zaczynam gadać jak Leo. - Na mnie i Jasona, wszyscy wciąż patrzą jak na przywódców. Od Nico na przykład uciekają jak od ognia, mimo to, że wcale go nie znają. Wszystkie dziewczyny od Afrodyty uważa się za niemyślące pięknisie, a to wcale nie prawda. Oczywiście zdarzają się takie przypadki, ale większość to naprawdę wspaniali przyjaciele. Nie musisz być uznana by mieć braci i siostry. - tutaj spojrzał znacząco na mnie - My wszyscy jesteśmy jedną, wielką rodziną. - zapadła chwila milczenia, którą oczywiście przerwałam.
- No, no ale z ciebie poeta Percy. Nie spodziewałam się takiej melancholii po tobie. - chłopak zaśmiał się przerywając napięta atmosferę.
- Niebieskie naleśniki to niezła pychota, kocham je jak prawdziwy...
- IDIOTA! - dopowiedziałam i obie z Alicją zaczęłyśmy się turlać ze śmiechu po trawie.
- Ha ha ha... - powiedział Percy robiąc urażoną minę, ale niezbyt dobrze mu to wychodziło przez szeroki uśmiech malujący się na jego twarzy. Po chwili dołączył do nas i wybuchnął śmiechem. Po chwili wszyscy turlaliśmy się po trawie, jakbyśmy się znali od zawsze.


Ho ho ho!
Wiem Mikołaj już był ale co z tego :P
Była krótka przerwa, bo wiadomo święta. Trzeba było objechać wszystkie babcie i dziadków.
A wam jak mija czas oczekiwania?
Komentujcie i zgłaszajcie błędy :)
Wesołych świąt <3
AgiX

czwartek, 17 grudnia 2015

Kalina...

>Perspektywa Kaliny<


Dziwnie się czułam gadając z dziewczyną, którą znalazłam dzisiaj nieprzytomną na plaży.
- Zostałaś już uznana? - zapytałam
- Jeszcze nie i szczerze wątpię by stało się to w najbliższym czasie... - odparła
- No co ty! Założę się, że jesteś córką Posejdona.
- Czemu tak myślisz? - zapytała nerwowo bawiąc się kosmykiem czarnych włosów.
- Wiesz, w końcu przyniosła cię fala, to raczej jest jednoznaczne.- dziewczyna uśmiechnęła się. Wtedy coś przyciągnęło moją uwagę. - Zaraz, czy ty masz sztylet ze stygijskiego żelaza? - dziewczyna zerknęła na sztylet i wyciągnęła go z pochwy.
- To coś dziwnego?
- Dziewczyno, kto cię oprowadzał?
- Leo, ale...
- No to już wszystko jasne. - przerwałam jej - Leo nic nie wiem o stygijskim żelazie. Dla niego jest to tylko kolejny budulec, z którego można zbudować maszynę. Jest to bardzo niebezpieczna broń. Zabija nie tylko potwory, ale można nim także zranić herosa, giganta, lub nawet boga. Musisz być bardzo ostrożna.
- Ale skąd ty to niby wiesz? - zapytała się patrząc na mnie nieufnie. Nie dziwię jej się też bym się wkurzyła, gdyby jakaś obca dziewczyna mówiła mi co mam robić.
- Moją matką jest Demeter. Ona trochę wie o sprawach Podziemia i tak dalej. Często odwiedza tam swoją córkę Persefonę. Rozmawiała ze mną kiedyś o tym.
- Ach... Rozumiem, mit o Demeter i Korze tak? - wyglądała już na trochę bardziej przekonaną.
- Jak się okazuje nie tylko mit... Lecz najbardziej jestem ciekawa skąd wytrzasnęłaś ten sztylet?
- Ja po prostu go wzięłam... Stał w rogu najbliżej drzwi od zbrojowni. Leo kazał mi wziąć broń wiec go wzięłam. - coś było nie tak, stygijskie żelazo nie było takim prostym do zdobycia budulcem. Sama nawet nie wiem skąd się je bierze, ale na pewno nie leżałoby sobie ot tak po prostu w zbrojowni. Przede wszystkim bracia Stoll już dawno by go odkryli i "pożyczyli". Zerknęłam na dziewczynę. Wyglądała na nieźle zszokowaną.
- Czy mogę go zobaczyć? - zapytałam. Dziewczyna kiwnęła głową i podała mi sztylet. Nie umiałam oceniać broni tak dobrze jak dzieci Aresa czy choćby Hefajstosa, lecz od razu dało się wyczuć, ze jest to dobra broń. Nie najlepsza, ale naprawdę dobra. Krótkie czarne ostrze połyskiwało delikatnie. Rękojeść była owinięta czarną skórą. Sztylet emanował złą energią. Czuć od niego było nienawiść, ból oraz cheć zemsty. Był to nóż wręcz idealny dla syna lub córki Nemezis. - Całkiem nieźle wykonany. - powiedziałam i oddałam broń dziewczynie.
- Hmm... Może jednak powinnam go oddać. Boję się, że komuś zrobię krzywdę. - mimo woli zaśmiałam się.
- To byłaby najgłupsza możliwa rzecz. Jesteś odpowiedzialna, dasz sobie radę. Pomyśl tylko co by tacy Travis i Connor z nim zrobili. Skoro jesteś nie uznana, to pewnie mieszkasz w domku Hermesa. Widziałaś pewnie do czego są zdolni. - dziewczyna uśmiechnęła się.
- Masz rację zatrzymam go, ale domek Hermesa nie jest dla niego bezpiecznym miejscem. - zapadła chwila milczenia. Niestety wiedziałam do czego dziewczyna zmierza. - Czy mogłabyś go dla mnie przechować, przynajmniej do czasu aż nie zostanę uznana? - spojrzała prosto na mnie. Jej oczy o barwie karmelu patrzyły na mnie błagająco.
- Będę zaszczycona. Dołożę wszelkich starań, by jak narazie nie został odkryty. Mogło by to wywołać niezły szok u obozowiczów. - dziewczyna przekazała mi sztylet i uśmiechnęła się krzepiąco.
- Na pewno będzie bezpieczniejszy niż w domku Hermesa. - przez chwile siedziałyśmy w milczeniu.
- Lubię patrzeć na morze. - odparłam. Sama nie wiem dlaczego powiedziałam to dziewczynie. Może dlatego, że obdarzyła mnie tak wielkim kredytem zaufania i przekazała mi jedną z najrzadszych broni na świecie na przechowanie. - Wtedy czuje się prawie normalnie.
- Kto by pomyślał, że nie jesteś moją siostrą. - odezwał się dobrze znajomy mi głos. Odwróciłam się i spojrzałam w niebiesko-zielone oczy Percy'ego.


Hejoo <3
Oto kolejny rozdział, mam nadzieję, że się spodoba. :)
Komentujcie, bo to motywuje.
Zgłaszajcie błędy itd.,
Zresztą wiecie co zrobić :P
Wasza AgiX ;)

niedziela, 13 grudnia 2015

Rodzina...

>Perspektywa Alice<


- Musisz uważać, w tym tłoku można się pogubić - powiedział chłopak i uśmiechnął się. - Jesteś tą dziewczyną z plaży prawda?
- Widać wszyscy już mnie znają, tak? - zapytałam i stojąc już całkowicie na własnych stopach uśmiechnęłam się do chłopaka. Już gdzieś go widziałam...
- Nie wiem czy wszyscy, ale ja na pewno. - dopiero po chwili zorientowałam się skąd znam chłopaka.
- To w ciebie rzuciłam piachem prawda? Naprawdę przepraszam...
- Nie przejmuj się, trochę ambrozji zrobiło swoje. Jestem Will Solace, grupowy domku Apolla.
- Jestem Alice. - odpowiedziałam i uśmiechnęłam się - Miło mi cię poznać.
- Cóż na razie muszę lecieć, ale coś czuję, że wkrótce znowu na ciebie wpadnę Alice. - powiedział i posłał mi jeden z najpiękniejszych uśmiechów jakie widziałam. Zarumieniłam się a chłopak odszedł. Czy wszystkie dzieci Apolla tak miały? W końcu to bóg słońca. Uśmiechnęłam się sama do siebie.
- No, no, Will Solace tak? - usłyszałam głos za sobą. Odwróciłam się i ujrzałam za sobą Leo. Stał tam jak zwykle z tym swoim charakterystycznym uśmiechem. Bardzo przypominał braci Travisa i Connora z domku Hermesa. - Muszę, cię niestety zmartwić, że nie jesteś jedyną dziewczyną w obozie, która ma na niego oko... - odwróciłam się w stronę, w którą szedł Will. Rzeczywiście co druga dziewczyna oglądała się za nim lub wzdychała do koleżanki.
- Will nie jest w moim typie. Rozmawiałam z nim tylko dlatego, że sypnęłam w niego piachem na plaży. - Leo zaśmiał się.
- Tak, trzeba to przyznać, mina Solaca była bezcenna... Wyglądała mniej więcej tak... - po tych słowach Leo zrobił minę przez co się zaśmiałam. Wyglądał naprawdę komicznie. Po chwili śmiechu zaczął mnie boleć brzuch przez co byłam zmuszona się uspokoić.
- Przede wszystkim, musisz mi powiedzieć co ja właściwie mam teraz robić. - chłopak także się uspokoił.
- Aż do 14 masz czas wolny, później masz szermierkę z Percym, a następnie lekcje mitologi z Annabeth i Chejronem.
- Okay, dzięki.
- Nie ma problemu... - odparł Leo. - Muszę już iść zaraz spóźnię się na Obradę w Wielkim Domu. Musimy wyjaśnić o co chodzi z twoim wyjściem z oceanu itd. - zaniepokoiło mnie to trochę, lecz zanim zdążyłam o co kolwiek zapytać Leona już nie było. Plac powoli pustoszał. Herosi szli spotykać się z przyjaciółmi, ćwiczyć szermierkę czy chociażby odpoczywać w swoim domku. W Domku Hermesa... cóż, nie dało się odpocząć. Panował w nim ciągły chaos i zgiełk. Jak na synów Hermesa przystało wszyscy uwielbiali robić kawały i żartować z innych obozowiczów. Mnie nie bardzo rajcowały tego typu zabawy. Miałam jeszcze 1,5 godziny do szermierki. Postanowiłam pójść na plażę. Nuciłam pod nosem jakąś piosenkę, lecz gdy tylko próbowałam przypomnieć sobie skąd ją znam, otrzymywałam jeszcze większy mętlik w głowie. W około 10 minut dotarłam na plażę. Nie byłam jednak sama. Na granicy lasu z plażą siedziała dziewczyna. Była drobnej postury, miała blond włosy, które opadały jej falami na ramiona. Wyglądała na 14 lat, czyli była mniej więcej w moim wieku. Miała na sobie pomarańczową koszulkę obozową i błękitne rurki, jedna nogawek była amatorsko obcięta nożyczkami. Lecz najdziwniejszą rzeczą był kwiat, który trzymała w ręce. Wyglądał jak przerośnięta czarna lilia, którą ktoś poplamił szarą farbą. Dziewczyna zdawała się mnie nie zauważać. Cicho podeszłam do niej. Nie chciałam się skradać, ale nie chciałam też spłoszyć dziewczyny.
- Hej - powiedziałam. Dziewczyna obróciła się w moją stronę zdziwiona.
- Hej... - odparła.
- Mogę się przysiąść? - zapytałam. Dziewczyna pokiwała głową. Usiadłam po jej prawej stronie. - Ten kwiat jest śliczny, nigdy takiego nie widziałam.
- Ja też nie... Taki wyczarowałam po raz pierwszy... - spojrzałam się na nią dziwacznie. Dziewczyna uśmiechnęła się.
- Jestem Kalina, córka Demeter.
- Och... To wszystko wyjaśnia.- odparłam i uśmiechnęłam się - Jestem Alice.
- To ciebie znaleźli na plaży prawda? - zapytała dziewczyna
- Widać wieści szybko się roznoszą...
- Nie koniecznie, ja to wiem bo to ja cię znalazłam...


Witajcie moje heroski i herosi <3
Kolejny rozdział już nadszedł, a więc
Komentujcie bo to bardzo zachęca do pisania kolejnych ;)
Widzisz błąd? Napisz!
Miłego wieczorka,
AgiX

czwartek, 10 grudnia 2015

Przyjaciele...

>Perspektywa Alice<

Leo pokazał mi jeszcze arenę do szermierki, stajnie pegazów, zbrojownie (w której otrzymałam niewielki sztylet wykonany z czegoś co określili stygijskim żelazem), ściankę do wspinaczki z lawą, boisko do siatkówki oraz gigantyczne pola czerwonych truskawek. Obóz był naprawdę ogromny. Dowiedziałam się, że znajduje się on w zatoce Long Island, w Nowym Yorku. Dowiedziałam się także o istnieniu jeszcze jednego, RZYMSKIEGO obozu za wzgórzami Oakland a Berkeley, w Kalifornii. Oba miejsca brzmiały znajomo, lecz każda próba przypomnienia sobie czegokolwiek kończyła się niepowodzeniem i bólem głowy. Zdecydowałam powiedzieć Leo o mojej amnezji. Traktowałam go jak przyjaciela, chociaż był trochę denerwujący.
- Nie jesteś pierwszą z zanikiem pamięci. - odparł chłopak
- Naprawdę?
- Tak, Jason, chłopak którego poznałaś także został pozbawiony pamięci. W końcu wszystko sobie przypomniał. - powiedział i uśmiechnął się ciepło. Odwzajemniłam uśmiech. Nie wspominałam o moim spotkaniu z Nico i rozmowie z Chejronem. Czułam się jak dziwadło. Prawdopodobnie Leo jeszcze tego nie zauważył, więc lepiej by tak pozostało. Zmierzaliśmy do teatru, gdy nagle do naszych uszu dotarł głęboki, tubalny odgłos.
- Kurde, spóźnimy się na obiad! - zawołał Leo i pociągnął mnie w stronę Wielkiego Domu. Leo miał naprawdę niezłą kondycję, przez co ledwo za nim nadążałam.W około 2 minuty byliśmy na placu przed Wielkim Domem. Było przed nim ustawionych 20 mniejszych stolików oraz jeden podłużny górujący nad pozostałymi. Siedzieli przy nim Chejron, jakiś gruby facet, którego nie miałam okazji poznać oraz parę innych osób. Na środku placu było ustawione ognisko, które mimo wczesnego popołudnia płonęło jasnym płomieniem. Większość stołów była zapełniona, lecz co chwila dosiadali się do nich kolejni obozowicze. Widać nie tylko my byliśmy spóźnieni. Leo powiedział mi bym usiadła przy stoliku Hermesa, podczas gdy on sam usiadł przy stoliku Hefajstosa. Wszystkie dzieciaki z jego domku uśmiechnęły się gdy się do nich dosiadł. Paru chłopaków przybiło z nim nawet piątkę. Szczerze zazdrościłam mu trochę. Miał tylu przyjaciół w całym obozie. Westchnęłam ciężko i usiadłam przy moim stoliku. Nie było na nim ani sztućców ani talerzy. Nie pewnie rozejrzałam się po pozostałych obozowiczach. Wszyscy mieli talerze pełne wyśmienitych potraw.
- Umm... Przepraszam. - zagadałam do dziewczyny siedzącej obok mnie. Odwróciła się w moją stronę. - Może to głupio zabrzmi, ale jak mogę tutaj coś zamówić? - dziewczyna roześmiała się.
- Pewnie jesteś tu nowa co? - zapytała a ja nie pewnie kiwnęłam głową - Musisz pomyśleć co chciałabyś zjeść, a potrawa sama pojawi się tuż przed twoim nosem.
- Oh! Dziękuję. - powiedziałam i uśmiechnęłam się do dziewczyny. Odwzajemniła uśmiech.
- Nie ma sprawy. - odparła i powróciła do rozmowy. Wyobraziłam sobie talerz spaghetti bolognese z bazylią i ku mojemu zdziwieniu pojawiło się na stole przede mną. Już miałam zabrać się do jedzenia gdy nagle wszyscy wstali. Nie pewnie odłożyłam widelec i również wstałam. Wszyscy wzięli swoje talerze i zaczęli ustawiać się w kolejkę do ogniska. Dzięki bogom przede mną stanęła Piper. Jak to dobrze było widzieć czyjąś znajomą twarz.
- Piper? - zapytałam nie pewnie - Co on wszyscy robią? - dziewczyna spojrzała na mnie i uśmiechnęła się.
- Spokojnie, oni składają ofiarę dla bogów. Przed każdym posiłkiem musisz złożyć ofiarę dla wybranego boga. Leo ci nie wytłumaczył?
- Niestety. - powiedziałam i uśmiechnęłam się. Odwzajemniła uśmiech przez co ponownie dostałam kompleksów. Mimo to lubiłam ją, nie była taka zaopatrzona w sobie jak wszystkie te piękne dziewczyny na filmach. Po paru minutach przyszła moja kolej. Podeszłam do ogniska i wrzuciłam tam część mojego spaghetti. - Mamo, tato jeżeli gdzieś tam jesteś... Możesz potraktować tę ofiarę jako dla ciebie. -  dym ze wszystkich potraw ulatywał w górę unosząc piękny zapach. Ku mojemu zdziwieniu dym z mojego spaghetti dosłownie spełzł po palenisku i rozpłynął się w ziemi. Nikt wydawał się tego nie zauważyć lecz poważnie mnie to zaniepokoiło. Wróciłam do stolika i rozglądnęłam się po sali dostrzegłam parę znajomych twarzy m.in. Piper, Jasona oraz Leo. W najdalszym koncie placu samotnie przy stoliku siedział Nico. Na talerzu miał połówkę jakiegoś egzotycznego owoca. Rozglądał się leniwie po sali. W pewnym momencie spojrzał w moją stronę przez co byłam zmuszona odwrócić wzrok. Kątem okaz jednak dostrzegłam delikatny uśmiech na jego twarzy. Gdy już wszyscy złożyli ofiarę i zasiedli przy stolikach, Chejron wstał i życzył wszystkim smacznego. Po chwili wszyscy zajęli się jedzeniem. Ja także pochłonęłam moją miskę spaghetti, gdyż nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego jaka byłam głodna. "Domówiłam" sobie także sok pomarańczowy, który podobnie jak spaghetti pojawił się znikąd na stole przede mną.  Po skończonym obiedzie herosi rozeszli się każdy w swoją stronę. Szukałam przez chwilę Leo ale on rozpłynął się w tłumie. Błąkałam się między domkami nie wiedząc co ze sobą zrobić. Zamyślona włóczyłam nogami po ścieżce. Nagle uderzyłam o coś twardego, straciłam równowagę i prawie się przewróciłam. Jednak ktoś złapał mnie za rękę nie pozwalając mi upaść...


Ave kochani :)
Niestety dzisiejszy rozdział dodaję troszkę późno. Wiecie szkoła i te sprawy :|
Mam nadzieję jednak, że wam się spodobał.
Jeżeli znaleźliście jakieś błędy piszcie ;)
Komentujcie a ja się jeszcze do was odezwę.
Wasza AgiX <3

poniedziałek, 7 grudnia 2015

Domek Hermesa...

Pierwsza rzecz jaką chcę powiedzieć jest skierowana do pewnego osobnika zwanego Dawid. Wiem, że na pewno bardzo chciałbyś mnie upokorzyć przed klasą, lecz niestety zwiodę cię, gdyż nie mam zamiaru się przejmować. Mam zamiar dalej pisać tego bloga, nawet jeżeli jest o tematyce jakiej jest.

I GDYBYŚ W KOŃCU PRZECZYTAŁ KTÓRĄŚ Z KSIĄŻEK NA KTÓRYCH SIĘ BAZUJĘ, WTEDY MOGŁABYM EWENTUALNIE PRZEMYŚLEĆ TWOJĄ BEZSENSOWNĄ KRYTYKĘ I GŁUPIE KOMENTARZE >_<

Wszystkim, którzy pozostają wierni i wyczekują na kolejne posty serdecznie dziękuję i zapraszam do czytania <3


>Perspektywa Alice<

 Gdy przekroczyłam próg domku pierwsze co rzuciło mi się w oczy to po rozrzucane po podłodze śpiwory. - Hej! Travis!! - zwołał Leo. Jeden z chłopców tarzających się ze śmiechu spojrzał na Leo z łobuzerskim uśmiechem na ustach.
- Czego chcesz Valdez?! - zawołał chłopak i dopiero wtedy zauważyłam, że jest ich dwóch! To znaczy, dopiero wtedy zauważyłam, że Travis ma brata bliźniaka. Wyglądali identycznie, chociaż Travis był odrobinę wyższy.
- Rusz tu swój tyłek, masz nową podopieczną!! - dopiero wtedy Travis mnie zauważył i ociągając się wstał z podłogi. Jego brat wciąż wraz z dwoma innymi chłopakami zanosił się śmiechem na podłodze.
- Córka Hermesa? 
- Jeszcze nieuznana. - odparł Leo. Po tych słowach zwrócił się w moją stronę. - Zostawiam cię tutaj pod opieką Travisa na 15 minut. Powodzenia. - powiedział i uśmiechnął się łobuzersko do Travisa. Chłopak odpowiedział mu tym samym uśmiechem. 
- Dobra, chodźmy. Musisz wybrać sobie śpiwór o ile cokolwiek tam zostało. - powiedział syn Hermesa i pociągnął mnie w stronę nie wielkiej szafy stojącej po drugiej stronie pokoju. Otworzył ją szeroko. Ze środka lekko zalatywało stęchlizną. Znajdowało się tam około 5 śpiworów, 3 poduszki i 1 koc. Na wyższej półce znajdowała się pokaźna ilość pomarańczowych koszulek. Travis wyciągnął z szafki granatowy śpiwór w (kiedyś zapewne białe) paski, małą, szarą poduszkę i pomarańczową koszulkę z pegazem na plecach.
- Masz szczęście, dostałaś nawet poduszkę. Rozłóż się gdzieś na podłodze na przeciw łóżek. - powiedział podając mi śpiwór, poduszkę i koszulkę. - W tamtą stronę jest łazienka, ale radzę zamykaj dokładnie
drzwi. - spojrzałam na niego dziwacznie na co on tylko uśmiechnął się łobuzersko. - Pamiętaj też o nie pozostawianiu rzeczy na wierzchu, gdyż mogą one zostać...umm... pożyczone.
- TRAVIS!!! Ruszysz tu swój tyłek do nas czy nie?! - zawołał głos z drugiego końca pokoju.
- Zaraz przyjdę Connor!! - odpowiedział chłopak i zostawił mnie ogłupiałą przy szafce. Podeszłam pod ścianę o której wcześniej mówił Travis. Było pod nią rozłożonych około 14 śpiworów. Położyłam mój śpiwór w rogu koło drzwi i na wszelki wypadek nakryłam nim poduszkę. Jeżeli było to na tyle cenne, że otrzymując ją "miałam szczęście" to wolałam zachować ją jak najdłużej. Nie miałam nic innego do schowania, więc poszłam się przebrać do łazienki. Było to małe pomieszczenie wyłożone żółtawymi kafelkami. W drzwiach znajdowała się nie wielka dziura zaklejona amatorsko taśmą klejącą. Zamknęłam dokładnie drzwi na zasuwkę i rozejrzałam się do o koła. W wyposażenie łazienki wchodził prysznic, mały kibelek, umywalka, małe, różowe mydełko z wyciętą na nim uśmiechniętą buzią oraz lekko brudne lustro. Widząc to ostatnie podeszłam do niego i oceniłam swój wygląd (ughh... To wszystko przez Piper). Czarne, rozczochrane włosy opadały swobodnie na ramiona. Szara, lekko powycierana koszulka, o dziwo bez żadnej metki czy marki i czarne, dżinsy. Byłam przemoczona, ale nie było mi zimno. W Obozie był piękny słoneczny dzień. Na nogach założone miałam klasyczne granatowe trampki, również bez żadnej metki lub marki. Przebrałam się w suchą, pomarańczową, obozową koszulkę i przeczesałam włosy ręką. Dalej był one rozczochrane, ale już przynajmniej nie wyglądały jak ptasie gniazdo. Spojrzałam na siebie w lustrze. Nie wyglądałam źle, ale nie byłam na pewno córką Afrodyty. Odblokowałam drzwi i delikatnie je otworzyłam. Wyszłam z łazienki i skierowałam się w stronę drzwi. Po drodze paru chłopaków posłało mi zaciekawione spojrzenia. Uśmiechnęłam się pod nosem. Usiadłam na swoim śpiworze i zaczęłam się przyglądać innym mieszkańcom domku Hermesa. Oprócz mnie na śpiworach siedziała jeszcze 4 chłopców i 2 dziewczyny. Co chwilę ktoś wchodził i wychodził przez co w domku panował ciągły ruch. Po chwili zauważyłam znajomą, ciemną, rozczochraną fryzurę. 
- Leo!! - zawołałam i pomachałam do chłopaka. Zauważył mnie i podszedł do mnie.
- To co gotowa na dalsze zwiedzanie? - zapytał i podał mi rękę. Ponownie wstałam o własnych siłach co chłopak skomentował śmiechem. 
- Jestem gotowa. - powiedziałam i posłałam chłopakowi przyjacielski uśmiech. Odpowiedział tym samym.
- Musimy się pośpieszyć, by zdążyć przed obiadem. - po tych słowach chłopak pociągnął mnie delikatnie i opuściliśmy domek Hermesa.   


To na tyle :)
Kolejny rozdział już wkrótce.
Zapraszam do komentowania i udzielania porad. 
Zauważyłeś jakieś błędy? Pisz ;)
Wasza AgiX

czwartek, 3 grudnia 2015

W Obozie...

>Perspektywa Alice<

Gdy tylko oddaliliśmy się trochę od Wielkiego Domu Leo zaczął nawijać. Był taki wesoły i pełen życia, że aż przyjemnie się go słuchało.
- A więc, przede wszystkim chciałbym cię serdecznie powitać w Obozie Herosów, gdzie synowie i córki wielkich bogów mogą BLA BLA BLA.... W sumie kogo obchodzą wstępy. Przejdźmy do konkretów. - powiedział wesoło Leo - Czy zostałaś już uznana?
- Że co? Nie nawet nie wiem jak miałoby to wyglądać, ja... - w ostatniej chwili ugryzłam się w język. Prawie powiedziałam chłopakowi, że nic nie pamiętam. Wolę to na razie zachować w tajemnicy. Lepiej by wiedziała o tym jak najmniejsza liczba osób. - Ja...umm... nie wiem gdzie jestem, ani dlaczego. - chłopak spojrzał na mnie zaniepokojony. Poczułam, że robi mi się gorąco. Czyżby przejrzał mnie i domyślił się, że nie mówię prawdy? Ku mojemu szczęściu chłopak uśmiechnął się łagodnie.
- Spokojnie, może rzeczywiście powinienem zacząć od początku... To jak ci na imię?
- Alice. - wypaliłam nawet się nie zastanawiając, co było trochę przerażające.
- Ślicznie... - powiedział Leo i znowu się uśmiechnął. Zarumieniłam się lekko, zawsze tak reagowałam przy bliskich kontaktach z chłopakami. - Więc, Alice zapewne znasz greckie mity o bogach i potworach. - pokiwałam delikatnie głową - Więc widzisz WSZYSTKIE są prawdziwe. Bogowie żyją na Olimpie, który aktualnie znajduje się nad Empire State Building. Czasem zdarza się, że zakochują się w śmiertelniku. Z takich oto związków bóg + śmiertelnik powstają herosi.
- Czyli zaraz... - przerwałam chłopakowi - Wszystkie dzieciaki tutaj to są dzieci Bogów? Herosi??? Tacy jak Herakles czy Perseusz?
- Dokładnie tak! - ucieszył się Leo - Cieszę się, że wciąż za mną nadążasz. Większość herosów trafia tu w wieku około 12 lat, lecz zdarzają się wyjątki. Ja trafiłem do Obozu nie cały rok temu. - dodam tylko, że chłopak wyglądał na 15 lat więc nie był wiele starszy ode mnie. - Zobaczysz, że wkrótce zostaniesz uznana, czyli twój ojciec lub matka oficjalnie uzna cię za jego lub jej córkę. Wtedy poznasz swoich braci lub siostry i zostaniesz przydzielona do odpowiedniego domku. Zobacz już je widać!! - rzeczywiście w oddali można było zobaczyć niewielkie budynki ustawione po pół okręgu. Naliczyłam ich około 20. Powoli podchodziliśmy coraz bliżej, przez co spotykaliśmy coraz większą liczbę herosów. Ponad połowa z nich albo nas zatrzymywała by pogawędzić z Leonem, albo posłała chłopakowi przyjemny uśmiech. Parę dziewczyn nawet mrugnęło do niego uwodzicielsko, na co on odpowiadał im łobuzerskim uśmiechem. Wyglądało na to, że Leo był tutaj dość popularny. Dotarliśmy na plac przed domkami. Każdy z domków był inny, dostosowany do potrzeb jego właścicieli. Domek Demeter obrośnięty był wszelkiego rodzaju kwiatami i owocami. Przy drzwiach rósł pomidor a dalej z boku domku rozpoznałam krzew dzikiej róży. Pozostałe krzewy były dla mnie zagadką. Następnym domkiem był Domek Aresa. Był on w kolorze ostrej czerwieni co przypominało świeżą krew. Zrobiło mi się ciężko na żołądku. Dach ogrodzony był drutem kolczastym, a nad drzwiami znajdowała się nadziana na włócznie głowa dzika. Dzieciaki wychodzące z tego domku, miały groźne miny i do nikogo się nie uśmiechały. Od paru z nich emanowała czysta złość. Wyczuwałam to, jednak nie robiło to na mnie wrażenia. O dziwo na wszystkich innych obozowiczach wręcz przeciwnie. Gdzie tylko pojawiały się te dzieciaki wybuchały kłótnie i sprzeczki, które uspakajały się gdy owy syn lub córka Aresa oddaliły się.
- Hej Leo! - zawołał głos sprowadzający mnie z powrotem na ziemię.
- Piper!! - zawołał chłopak i uśmiechnął się do dziewczyny. Trzeba jej to przyznać, wyglądała naprawdę prześlicznie. W nierówno ścięte czekoladowe włosy wpięła pióro co nadawało jej uroku. Jej oczy raz po
raz zmieniały barwę, co było dziwne i niesamowite za razem. - Poznaj naszą uciekinierkę! Piper to jest Alice, Alice to jest Piper. - powiedział chłopak i uśmiechnął się przyjaźnie.
- Miło mi cię poznać. - powiedziała dziewczyna - Witaj w Obozie Herosów. Miejscu, z którego naprawdę nie warto uciekać. - dodała dziewczyna i uśmiechnęła się. Przez ten uśmiech nabrałam poważnych kompleksów co do mojego wyglądu. Nie dało się jej tego nie przyznać. Nawet z nierówno przyciętymi włosami Piper wyglądała cudnie.
- Mnie również. - powiedziałam i uśmiechnęłam się - Obiecuje, że nie będę próbowała znowu uciekać.
- Lepiej, uważaj na słowa. - usłyszałam głos za sobą - Podejrzewam, że gdy usłyszysz ten sam dowcip Leona po raz setny, zechcesz opuścić Obóz w ekspresowym tempie. - odwróciłam się. Za mną stał jasno włosy chłopak z niesamowicie niebieskimi oczami. Na widok Piper na ustach zatańczył mu uśmiech. Uświadomiłam sobie, że był to ten sam chłopak, który gonił mnie po lesie i którego spotkałam w Wielkim Domu.
- Ha ha Jason, bardzo śmieszne - odparł Leo tonem udającym obrażony, lecz po chwili uśmiechnął się do niego szeroko i przybili sobie typową "męską piątkę". Widać było, że znają się od dawna i są na prawdę dobrymi przyjaciółmi. Jason przecisnął się między mną i Leo i podszedł do Piper. Pocałował ją w policzek a ta uśmiechnęła się słodko, przez co nabrałam jeszcze większych kompleksów.
- Niestety, na nas już pora, - powiedziała Piper - ale bardzo miło było cię poznać Alice. - po tych słowach dziewczyna wzięła Jasona za rękę i poszli w kierunku niewielkiego jeziora, które wcześniej mijaliśmy z Leonem. Wyglądali na naprawdę szczęśliwych razem. W takich chwilach żałowałam, że nie mam chłopaka.
- Dobra musimy, już iść dalej. Pokażę ci gdzie zostaniesz zakwaterowana na czas przed twoim uznaniem. - powiedział Leo. - Potem pokarzę ci jeszcze stajnie, arenę i zbrojownię.
- Okay. - odpowiedziałem - Chodźmy zatem. - minęliśmy jeszcze po drodze domek Posejdona, Heliosa i wiele innych domków, których nie rozpoznałam. Minęliśmy także domek Hadesa. Zerknęłam ukradkiem przez przyciemnianą szybę, ale nikogo nie zauważyłam. W końcu dotarliśmy do sporego, drewnianego domku z małą powycieraną werandą. Z niego wprost "wylewały się" tłumy herosów. Zastanawiałam się, jak pod ciężarem tylu herosów jeszcze się nie zawalił.
- Domek Hermesa - powiedział Leo - Nie jest najpiękniejszy, ale to tylko tymczasowo. Zobaczysz za dzień lub dwa zostaniesz uznana i dołączysz do swych braci i sióstr. - przełknęłam ślinę. Ale ja jestem inna, pomyślałam. Co jeżeli w ogóle nie zostanę uznana.
- Tak, pewnie masz rację. - powiedziałam i posłałam chłopakowi niepewny uśmiech. Weszłam po schodkach na werandę, manewrując między wchodzącymi i wychodzącymi herosami. Stanęłam pod drzwiami i korzystając z tego, że ktoś właśnie wychodził wślizgnęłam się do środka...



Witajcie kochani <3
Dzisiejszy rozdział jest dłuższy by wynagrodzić wam przerwę, jaką wam zafundowałam ;)
Prosiłabym was o zostawienie komentarza, bo to bardzo motywuje.
Wszelkie błędy zgłaszajcie, będę na bieżąco poprawiać.
Wasza jedyna AgiX

wtorek, 1 grudnia 2015

Ważne informacje (radzę przeczytać XD)

Witam jakże nielicznych czytelników ;)
Przepraszam was kochani, lecz niestety posty będą musiały się pojawiać rzadziej :(

SPOKOJNIE BLOGA NIE ZAWIESZAM!!!!

Posty będą ukazywały się 1/2 razy w tygodniu a nie co drugi dzień jak zazwyczaj.
Niestety szkoła nie pozwala mi tutaj zbyt często zaglądać.
Ale jak już powiedziałam NIE ZAWIESZAM BLOGA, posty będą ukazywały się tylko troszkę rzadziej. 
Postaram się by były co najmniej 2 posty w tygodniu, ale nic nie obiecuję. 
Mam nadzieję, że taka zmiana wam nie przeszkodzi w śledzeniu mojego bloga :)
Pamiętajcie o komentowaniu :)))

Wasza AgiX <333